Okno z widokiem na wschód

„Okno z widokiem na wschód – zastosowanie terapii ericksonowskiej w zamkniętym (z powodu epidemii) oddziale szpitalnym.

Wsparcie pacjenta, medyka, terapeuty.” to wykład, który został zaprezentowany podczas Trójkonferencji 2021.

„Indywidualne, grupowe i społeczne znaczenia pandemii – Osobiste spotkania terapeutów” w Łodzi,15-17 października 2021

Opowiem Państwu o pracy w Instytucie Onkologii w Gliwicach, na oddziale Chirurgii Onkologicznej i Rekonstrukcyjnej, w trakcie pandemii. Jako terapeutka ericksonowska snuję opowieści i chcę Państwa zaprosić do wysłuchania tej prezentacji trochę jak opowieści metaforycznej, bo zdaję sobie sprawę, że opowiadając o tamtych pacjentach i o ich sytuacji zamknięcia, lęku, frustracji, niepewności… tak naprawdę mogłabym opowiadać o sytuacji wielu z nas, wielu naszych pacjentów i wielu osób, które nas otaczają.

Tytuł wykładu „Okno z widokiem na wschód” jest zainspirowany opowieścią o Miltonie Ericksonie. Opowieść tę słyszałam wielokrotnie od moich nauczycieli i sama ją wielokrotnie opowiadałam swoim pacjentom. Jest to wydarzenie z życia Miltona Ericksona, które zdeterminowało jego późniejsze życie, jego sposób myślenia i pracy. Było bardzo istotnym, kryzysowym ale też przełomowym momentem w życiu. Chcę opowiedzieć tę historię słowami samego Miltona Ericksona, którą opisał Sidney Rosen w książce „Mój głos podąży za tobą”. Jest to krótka relacja osiemnastoletniego wówczas Ericksona, który w czerwcu 1919 roku skończył szkołę średnią, a w sierpniu dostał ataku polio – doświadczenie zagrażające życiu. Milton Erickson przeżywał ten czas tak:

„Usłyszałem w sąsiednim pokoju trzech lekarzy, którzy mówili do mojej matki: – Do rana chłopiec umrze. Byłem normalnym chłopcem i nie przyjąłem tego do wiadomości. Miejscowy lekarz w celu konsultacji skontaktował się z dwoma innymi lekarzami z Chicago i razem zakomunikowali mojej matce: – Do rana chłopiec umrze. Byłem wściekły! Powiedzieć matce, że jej syn do rana umrze?! To nie do pomyślenia! Wkrótce pobladła matka weszła do mojego pokoju. Myślała, że jestem w malignie, gdyż upierałem się, żeby przesunęła starą komodę i umieściła ją w innym kącie obok łóżka. Uczyniła to, a ja mówiłem jej nadal, aby przemieszczała ją do przodu, do tyłu aż poczułem się usatysfakcjonowany. Ta komoda przesłaniała mi widok przez okno, a ja pomyślałem sobie, że niech mnie szlag trafi jeśli miałbym umrzeć nie oglądając wschodu słońca. Widziałem go tylko w połowie. Byłem nieprzytomny przez trzy dni. Nie powiedziałem matce, ona nie powiedziała mnie.”

Przytoczyłam słowa Ericksona, ponieważ będę się do nich odnosić w czasie dalszego opowiadania. Erickson po tych trzech dniach obudził się sparaliżowany, niezdolny do ruchu, zamknięty – tak jak my byliśmy zamknięci. On nie tylko w pokoju, ale też w swoim własnym ciele. Na pewno sfrustrowany, na pewno bezsilny, na pewno przelękniony oraz otoczony lękiem i niepokojem swojego otoczenia. Dokładnie tak jak moi pacjenci na onkologii, dokładnie jak wielu z nas. Ten sposób poradzenia sobie Ericksona, jego niezgoda i to, że pomyślał: A może lekarz się pomylił? Udowodnię to! Najpierw sobie, a potem światu! Zainspirowała mnie do tego, żeby odnaleźć analogię w tej historii i w tej sytuacji, której byłam świadkiem.

„Do rana chłopiec umrze” to jest komunikat, który moi pacjenci słyszą odkąd dostali diagnozę nowotworową. Może nie takimi słowami, ale gdzieś ten komunikat wybrzmiewa w ich głowie. Tik-tak! Czas się zaczął odliczać. Zrobimy wszystko, żeby cię uratować. Zrobimy wszystko, żeby cię leczyć. Jednak myślisz o śmierci. Pacjenci onkologiczni, pacjenci przewlekle ciężko chorzy, już i tak z komunikatem „Umrzesz!”, dostali nagle tę informację ze wszystkich mediów: – Umrzesz! Wszyscy umrzemy! Pamiętacie początek pandemii – te pełne trumien samochody, Włochy, tę zbiorowa panikę. Każda wiadomość, z każdego miejsca mówiła: wszyscy umrzemy! Potem na szczęście zaczęliśmy szukać dystansu do tej informacji. Jednak początkowo ten lęk, ta frustracja, ta obawa, te rosnące słupki statystyk, te informacje… wszystkim nam przypominały: Jesteś w zagrożeniu! Wydarzy się coś złego! Wydarzy się coś strasznego!

Covid, tutaj nie mam na myśli wirusa tylko tę sytuację związaną z pandemią, uruchomił szereg lawinowych wydarzeń i wzmacniał, w moim rozumieniu, te cechy, które mamy w sobie. Albo powiększył je trochę jak przez lupę. Ci ludzie, którzy trochę się bali zaczęli panikować, ci dobrzy stali się lepsi i heroiczni, ci źli stali się okrutni. Wyostrzyły się wszystkie nasze naturalne cechy i każde kolejne zdarzenie potęgowało następne. Przedefiniowaliśmy to, czego do tej pory uczyliśmy się rozumieć. To co kiedyś dawało nam poczucie bezpieczeństwa, to co kiedyś dawało nam poczucie wpływu: bliskość, dotyk, dbałość o zdrowie, powietrze, wolna przestrzeń. To co kojarzyło się nam z tym co dobre, bezpieczne, uzdrawiające, wzmacniające… zostało przedefiniowane.

Okazało się, że nie, nie mamy wychodzić. Mamy zostać w domu.

Nie, że nie mamy być blisko. Mamy być daleko.

Nie, nie wystarczy tylko dbać o siebie. Musimy się zaszczepić.

Nie, nie mamy się uśmiechać, nie mamy być w kontakcie. Mamy zakryć się, mamy schować się, mamy odizolować się.

Poczucie bezpieczeństwa zostało zamienione na poczucie zagrożenia, o którym moi pacjenci byli ciągle informowani (i są do dzisiaj informowani, bo ta sytuacja niewiele się zmieniła, niestety, przez te dwa lata w szpitalu) o tym, że mają się bać. Szpital jest oklejony czerwonymi, krzykliwymi hasłami: Nie wolno wchodzić! Stop! Uważaj! Wirusy! Myj ręce! To nie są głupie komunikaty. Nie chodzi o to, że one są nieprawdziwe! Jednak potęgują poczucie lęku i poczucie zagrożenia, które i tak jest u nich bardzo silne. Zatem, w tym poczuciu zagrożenia, o którym nam cały świat przypomina, chodzi o to, żeby sobie jakoś poradzić. Erickson mówił: „Byłem normalnym chłopcem. Nie przyjąłem tego do wiadomości!”.

Szczególnie zatrzymuje mnie tutaj słowo „normalnym”, więc zdało mi się, że wszystko to co zachowa normalność i normy, które dotychczas zostały wykształcone trzeba ocalić. Na przykład normą od jakiegoś czasu na tym oddziale, na którym pracuję jest to, że psycholog jest w kontakcie z pacjentami. Od kilku lat jestem tam szczęśliwie psychoterapeutką. Nie jest to może wielki luksus, ponieważ mam do zaopiekowania 70. pacjentów. Niemniej jest. Jest to jakaś norma, z której wszyscy się cieszymy, że jest, no więc czemu z niej nie korzystać. Ja nie miałam tych dylematów czy pracować on-line czy na żywo, bo po prostu praca on-line w tych warunkach jest niemożliwa, więc ten rodzaj dyskusji wewnętrznej odpadł. Ale było wiadomo, że muszę pracować i było wiadomo, że pacjenci potrzebują szczególnie mojej obecności, więc trzeba było to zachować. To i wszystkie inne normy, na które umówiliśmy się i które można było zastosować.

Erickson też mówi: „Byłem wściekły! Powiedzieć matce, że jej syn do rana umrze?! To nie do pomyślenia!” I to druga ważna reakcja, która jak sądzę, może pomagać. Ponieważ jak sobie pomyślimy o tym, jak na zupełnie wegetatywnym poziomie radzimy sobie ze stresem i z lękiem, to kiedy uruchamia się reakcja „walcz albo uciekaj”, to ona jest właśnie bliska wściekłości, złości. Tak się wścieknę, że będę walczyć o swoje albo tak się wścieknę, że ucieknę. Kiedy ten lęk rośnie do tego poziomu, albo kiedy zagrożenie rośnie do tego poziomu gdzie już jest „zamrożenie”, wtedy nie mogę się już ruszyć, tam już nie ma złości, tam jest tylko bezradność, tylko panika. Zatem ta zgoda na to, żeby się zezłościć, żeby się nie zgodzić jest cenna. Nawet jeśli to jest złość, wiecie, daremna. Ale jednak! Sama reakcja złości, nawet ta wewnętrzna, już nie pozwala się poddać, jakoś nie pozwala skapitulować. Zatem tak jak mogłam i jak mogę wspieram tę niezgodę pacjentów na różne rzeczy, które są po prostu niemądre w tym wszystkim. Bo wiemy co jest potrzebne, żeby się chronić i wiemy też co jest nadmiarowe, co jest niepotrzebną paniką.

Tutaj mówiliśmy wcześniej jakie zjawiska transowe się pojawiły, czy nasiliły w trakcie pandemii. Myślę, że obok halucynacji i dysocjacji, w szpitalu zwłaszcza, tym zjawiskiem, które szczególnie się pokazało jest regres, regresja wieku. Mnie od ponad 30 lat nikt nie mówi kiedy mogę wychodzić z domu i kiedy mam wracać, a teraz nagle ktoś mi o tym mówi. Mówi mi jak mam się zachowywać w różnych sytuacjach, mówi mi co jest dobre i co jest złe. Nie mówię, że to jest głupie, bo jakoś trzeba było to uporządkować. Niemniej, chcąc nie chcąc, wszyscy znaleźliśmy się w sytuacji dzieci, które słuchają informacji od dorosłych. To samo stało się z moimi pacjentami. Niestety,w służbie zdrowia polskiej, czy może też światowej, pacjent jest trochę zregresjonowany. Jakaś pani mówi mu gdzie ma się położyć, ktoś mu mówi co ma teraz zrobić. Teraz pan pójdzie tu, teraz pan zrobi tak… Nie mamy za dużo do gadania. Musimy słuchać, trochę jak pani w klasie. A teraz ta pozycja dziecka została wzmocniona jeszcze bardziej, więc ci pacjenci, którzy przesunęli się za mocno do tej bezradności dziecięcej, mieli gorsze szanse poradzenia sobie z tą sytuacją niż ci, którzy zatrzymali się na poziomie buntu nastolatka i powiedzieli: no dobra!, no ale!, coś powiem od siebie, jakoś zawalczę o siebie, żeby się wybronić. To poczucie bezpieczeństwa, na nowo zdefiniowane trzeba było też jakoś dopasować do tej realności, która jest. Dowiedziałam się, że pacjent który został zarażony wirusem, jest na chirurgii i że on absolutnie żąda pozostania tutaj na oddziale. Nie zgodził się, żebyśmy go przekazali do oddziału covidowego, na który musieliśmy go przenieść, bo trzeba było oddział zamknąć, zdezynfekować, żeby móc go znowu otworzyć. Byliśmy też zobowiązani do mnóstwa bardzo restrykcyjnych procedur. Ale on absolutnie się nie zgadzał.


Powiedział, że najpierw musi się leczyć onkologicznie, chirurgicznie i nie daje się wypisać. No i ja miałam pójść do niego, żeby pomóc mu uspokoić się na tyle, żeby zobaczył racjonalność tych decyzji i żeby jednak pozwolił działać procedurom medycznym po kolei. Jak się dowiedziałam, że mam się ubrać jak ufo i mówić do pacjenta: – nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku, proszę się uspokoić, jest wspaniale… to pomyślałam: no dobrze, Ericksonia ma różne sposoby na spożytkowanie. Jest jak jest. Chcielibyśmy, żeby było inaczej, ale jest jak jest. Wiem, że jego system zagrożenia jest bardzo rozbudowany i moją rolą było podkarmić trochę jego system ukojenia, który ma zbalansować jego stan i pomoże mu się zharmonizować. Zatem ubrałam się jak ufo wiedząc, że to jest ruch pozorny. Znowu mówimy o halucynacji. Ktoś kazał mi się w to ubrać udając, że chroni mnie przed wirusem, a ja to włoŻyłam udając, że mu wierzę. Bo mówimy o wirusach i o przestrzeni przed pokojem i za pokojem, gdzie drzwi do tego pokoju były sto razy otwarte. Ja nie pracuję dla NASA w szczelnych pomieszczeniach. Wiem, że wirusy są na świecie. Może to niektórych zdziwi,ale wirusy są też tutaj teraz. Trochę pokory, myślę sobie. Bo to my jesteśmy gośćmi w świecie wirusów, drobnoustrojów i bakterii, a nie one w naszym. One są tutaj i były tu wcześniej. Musimy to uznać jako ludzie.


Wiedziałam już co zrobić, żeby chronić się przed wirusem: całą siłą powstrzymać się, żeby nie pocałować pacjenta, nie zbliżać się, mieć maskę, przyłbicę, okulary, umyć ręce… i to mnie ochroni dokładnie tak samo jak ten kosmiczny kombinezon. Jesteśmy jednak w systemie halucynacji. Muszę to założyć, bo inaczej mi nie pozwolą wejść do niego. Zatem to zakładam i pożytkuję tę sytuację, bo co mam zrobić. Jest jak jest.


Wchodzę do pacjenta i mówię: „- Dzień dobry, ja jestem tak ubrana nie dlatego, że jestem aż tak bardzo brzydka tylko dlatego, że mi kazali no i trudno. I strasznie źle się w tym oddycha. Proszę uwierzyć, że strasznie źle się w tym oddycha. Ale skoro ja jestem w stanie wziąć teraz spokojny wdech i wydech, i trochę wydłużyć wydech, żeby poczuć ulgę w klatce piersiowej, nawet w tym całym opancerzeniu. To pan, który szczęśliwie nie ma na sobie tego dziadostwa też może to zrobić. Proszę zobaczyć jak to działa. Kiedy bierze się wdech i wydech, i szczególnie wydłuża wydech, to można poczuć ulgę…” I zaczęliśmy pracę transową jaką zazwyczaj robię z pacjentem, pożytkując to, że jestem w takiej a nie innej sytuacji, w takim a nie innym czasie. Tego rodzaju spożytkowań musiałam się uczyć w tym czasie. Tak jak państwo pewnie też w swoich miejscach pracy.


Skoro wiemy, że coś się nasila to wiemy także, że wszystkie reakcje się nasilają. Skoro możemy zarazić się niepokojem, to szczęśliwie możemy też zarazić się spokojem. Skoro możemy zarazić się nieracjonalnością, to możemy też zarazić się racjonalnością. I zobaczyłam, że moim głównym zadaniem terapeutycznym będzie pomóc odzyskać poczucie wpływu wszędzie tam, gdzie mogę mieć jakiś wpływ. Jak zawsze w leczeniu pacjentów. Przestaliśmy mieć wpływ na tak wiele rzeczy, że nagle posiadanie wpływu na cokolwiek… choćby na to, że chociaż jest karteczka „Proszę nie zabierać ze sobą do szpitala cennych rzeczy typu laptop”, to ja właśnie sobie wezmę tego laptopa, bo mi Netflix życie uratuje, kiedy będę sam ze sobą, bez możliwości odwiedzania, siedzieć trzy tygodnie w zamkniętym oddziale szpitalnym. Żeby się nie transować na lękach i patrząc w sufit. Będę się transować na tym głupim serialu i to jest lepsze dla mnie. To jest możliwe rozwiązanie, niegroźne dla nikogo, ciągle rozsądne. Jest rodzajem dbania o siebie. Odzyskiwanie poczucia wpływu i znajdowanie takich rozwiązań, które okazały się dobrym pomysłem dla pacjentów. Zatrzymać reakcje lękowe w każdy dowolny sposób. I wiemy jak to zrobić, żeby pacjenta zatrzymać w lęku, tymi sposobami, które wszyscy znamy. Tutaj szczególnie było to ważne, ponieważ ten lęk eskalował. Spokój, który okazywał się tutaj bezcenny. W pracy nie tylko w pacjentem, ale również z personelem i również z samą sobą.


Erickson mówił: „…upierałem się, żeby przesunęła starą komodę i umieściła ją w innym kącie obok łóżka.” No więc trochę pożytkując złość i pożytkując tę potrzebę zachowania spokoju, trzeba było się uprzeć, żeby wesprzeć personel i pomóc im kontenerować tę frustrację i te ich niepewność. To było moje zadanie. Urealniać zagrożenia, pytając: czy to czego się boisz to jest to, czego na pewno się boisz czy to czego każe ci się bać telewizja na przykład? Zweryfikuj to jeszcze, pogadaj ze sobą, bo może to jest to czego chcesz się bać ale też może jest to, czego każą ci się bać ale niekoniecznie ci służy. No i obecność. Fizyczna obecność, możliwość spotkań na korytarzach, w dyżurkach, w realności. Okazała się bardzo cenna i bardzo pomocna. Takie wsparcie siebie i to na co ja się upierałam to superwizja na żywo tak szybko jak się da, która była najlepszą superwizją na świecie już na spotkaniu na żywo, a wcześniej online kiedy to nie było możliwe. Tak wiele życia offline jak się da, żeby odpocząć od tych procedur przed ekranem. Nawet jeśli ja nie pracowałam z pacjentami online to jednak duża część szkoleń, superwizji i funkcjonowania była tutaj. I odkryłam jako system wsparcia dla samej siebie ciszę, którą zabieram sobie do teraz. Przestałam słuchać radia w drodze do pracy. Nie mam pojęcia ile jest zachorowań na tę czy inną chorobę i tak nie mam na to żadnego wpływu.


Naprawdę cenię sobie tę możliwość pobycia z samą sobą tak długo i tak często jak się da. Chcę państwu także opowiedzieć o różnych zdarzeniach z życia moich pacjentów. Chciałabym opowiedzieć o nich wszystkich, ale może o Szpilmanie, sztućcach i pierogach opowiem gdzieś w przerwie, jak ktoś byłby ciekawy to chętnie nawiążę do tego. Opowiem państwu w jaki sposób szczególnie psychoterapia ericksonowska, która pożytkuje wszystko to, co jest dostępne, stawia sobie realne cele (bardzo chcielibyśmy mieć wielkie cele i wielkie osiągnięcia, ale jest tak jak jest… i możemy zrobić tylko to, co jest możliwe), cieszymy się z drobnych kroczków, ponieważ kiedy uzyskasz wpływ na część, to już masz trochę wpływu na całość… i uzyskując wpływ na drugą małą część, znowu masz jeszcze większy wpływ na całość, używamy metafor, skupiamy się na zasobach i oczywiście używamy hipnozy, która skraca okres interwencji i przyspiesza proces terapeutyczny, a tutaj o czas chodziło. Bo coraz więcej pacjentów potrzebowało wsparcia, a ja jestem ciągle tylko jedną terapeutką na 70, więc trzeba było zrobić tak dużo ile się da, w tak krótkim czasie jak się da.


Jedną z takich przydatnych opowieści jest opowieść o białym koniu. To jest też piękna metafora. Bardzo użyteczna i bardzo dobra na ten czas. Użyłam jej wobec pacjentki, która źle znosiła izolację w szpitalu. Źle znosiła niemożność bycia w kontakcie ze swoją rodziną. Po otrzymaniu diagnozy nowotworowej, o dużym zaawansowanym raku przewodu pokarmowego, miała nadzieję na to, że przejdzie szybko operację, która się uda i szybko wróci do domu, jak najkrócej będąc poza domem. Tym bardziej, że ta pani ma siedemdziesiąt lat i nie bardzo radzi sobie z technologią, zatem bycie w kontakcie online z rodziną było bardzo utrudnione. Niestety, nie poszło tak, jak ona chciała. Była druga reoperacja i jeszcze się coś pokomplikowało. Ostatecznie wyłoniono jej też stomię, więc to była kolejna trudność. Ta pani, dodatkowo jeszcze do tego wszystkiego, skarżyła się na zaburzenia pamięci. Neurolog zdiagnozował to wcześniej jako początkującą demencję. Myśląc sobie o zjawiskach transowych sądzę, że ta amnezja, która ją teraz właśnie dotknęła mogła być dla niej błogosławieństwem. No, ale ericksoniści już tak mają, że zawsze się doczepią się jakiegoś zasobu. I ona, te zaburzenia pamięci tak definiowała, że pamiętała skąd jest, jaką ma rodzinę, że ma wnuki… ale nie pamiętała na przykład czy te wnuki do niej dzwoniły czy nie dzwoniły, czy miała z nimi kontakt czy nie, który dzień jest w szpitalu i taka była trochę pomieszana. Kiedy przyszłam do niej, to ona bardzo chętnie korzystała z rozmowy ze mną i podczas jednej z rozmów opowiedziałam jej historię o białym koniu. W innych warunkach opowiedziałabym ją państwu tak, że usiedlibyście wygodnie, zrelaksowalibyście się, podążyli droga wewnętrzną do siebie… i jakąś częścią swojego umysłu możecie poczuć, że tak się to dzieje, a druga częścią umysłu możecie posłuchać tej wersji instant, którą muszę teraz przedstawić z racji czasu. Wersja instant tej opowieści jest taka, że był sobie biały koń. Właściciel tego konia słyszał od swoich sąsiadów: 

-Jesteś wielkim szczęściarzem, masz takie piękne zwierzę.  A mówił on: – Mam białego konia, taki jest fakt ale czy to dobrze czy źle to nie wiadomo. No i ten koń mu uciekł. Sąsiedzi na to: – Ale pech! To straszna strata. A on: – Miałem białego konia ale mi uciekł, takie są fakty ale czy to źle czy dobrze to nie wiadomo. Po jakimś czasie ten koń wrócił z wysokich gór, przyprowadzając ze sobą stado dzikich koni. Mężczyzna był biedny i stał się bogaty. Wszyscy sąsiedzi mówią, że to wielkie szczęście. A on znowu swoje: – Miałem białego konia ale mi uciekł. Wrócił przyprowadzając ze sobą stado dzikich koni. Byłem biedny, a stałem się bogaty. To są fakty, a czy to dobrze, czy to źle to nie wiadomo. A potem syn tego chłopa złamał sobie obie nogi ujeżdżając jednego z tych dzikich wierzchowców. No to pech, straszny pech. A chłop swoje: Miałem białego konia, on uciekł, wrócił, mój syn połamał sobie nogi. To wszystko są fakty ale czy to dobrze czy źle to nie wiadomo. No i okazało się, że jak była wojna i wszyscy młodzi mężczyźni poszli ginąć na front, to poszli wszyscy z tej wioski poza tym z połamanymi nogami. I znowu ci mówią: – Ale szczęście! Opowiadam tą historię pacjentom, którzy mają nadzieję na coś co się nie wydarza i trzeba poczekać, bo być może za chwilę los się odmieni. To jest bardzo dobra historia. Zwłaszcza na ten czas. Pacjentka uznała też, że to jest bardzo dobra historia i powiedziała:
– Tak bardzo chciałabym zapamiętać tę historię!
No, ale nie zapamiętała jej. Po kilku dniach, kiedy do niej przyszłam powiedziała:
– Mówiła mi pani taką opowieść, ona mi się strasznie podobała. To było o jakimś zwierzęciu, ale ja nie pamiętam jaka.
– To jest doskonała okazja, żeby usłyszała ja pani jeszcze raz- powiedziałam, mając z tyłu głowy, że to jest okazja dla pacjentki, żeby znowu być w relacji z kimś żywym, znowu z kimś rozmawiać, znowu kogoś słuchać… ale pretekstem do tego było opowiadanie pacjentce tej historii. Zatem opowiedziałam jej znów tę historię i ona mówi:
– No tak! To jest świetna historia! Bardzo chciałabym ją zapamiętać!
Ale jej nie zapamiętała. Za kilka dni znowu ją usłyszała i opowiadałam jej tę historię wielokrotnie w trakcie jej pobytu w szpitalu. Ona mówiła:
– Tam była taka sentencja co się powtarzała i ona bardzo mi się podobała, ale ja nie pamiętam. Mogłaby pani jeszcze raz?!
No, to ja jeszcze raz. I w trakcie tych naszych spotkań, o których można by było mieć kilka osobnych wykładów, dawałam jej sugestie, że może pamiętać to, co chce pamiętać i może zapomnieć to, co chce zapomnieć. Bo kiedy się martwiła, że nie pamięta czy jej wnuczka dziś dzwoniła i czy już z nią rozmawiała, to pytałam:
– Na tyle na ile pani zna swoją wnuczkę, to jeśli obiecała, że zadzwoni, to zadzwoniła?
– Tak! Na pewno!
– Jest pani pewna, że nawet jeśli tego nie pamięta, a ona obiecała, to zadzwoniła?
– Tak. Na pewno! Znam swoją wnuczkę.
– Czy to jest miła myśl, że rozmawiała pani dziś z wnuczką?
– Tak. Bardzo miła!
– To cudownie, bo pani potrzebuje dużo dobrych myśli. One wzmacniają, dają endorfiny, naszą naturalna morfinę. Potrzebuje ich pani teraz do zdrowienia…
Uczyłam ją zatem halucynować na jej amnezję. Czyli, żeby nie przejmowała się za bardzo tym, że nie pamięta, bo na pewno to co ma pamiętać, to zapamięta. Pacjentka w dniu kiedy miała wypis powiedziała mi:
– Wiem, że pani opowiadała mi jakąś historię. Ja jej nie pamiętam. Ale czy to dobrze czy źle to nie wiadomo.


Wszyscy ericksoniści i sądzę, że nie tylko mają duże zaufanie do nieświadomości. Jestem przekonana o mądrości nieświadomości. Nieświadomości moich pacjentów zwłaszcza. Tak jak Erickson kończy swoją opowieść „Nie powiedziałem matce. Ona nie powiedziała mnie” tak ja wiem, że nie wszystko musimy nazywać, nie wszystko musimy mentalizować, nie wszystko musimy rozumieć, żeby to działało.

Zgodnie z tą myślą, ufając w to nieświadome porozumienie, nagrywałam opowieści terapeutyczne, do których moi pacjenci mieli dostęp, nawet nie mając dostępu do kontaktu ze mną. Umieściłam je na, niedocenianym -przyznam szczerze – dotychczas, kanale YouTube jako „Właśnie tak! Opowieści terapeutyczne”. Również Polski Instytut Ericksonowski stworzył taki cykl nagrań pod tytułem „Chwile wytchnienia”. Odsyłałam do nich swoich pacjentów, żeby mogli sięgnąć do tej opowieści, która z jakiegoś nieświadomego powodu może być dla nich pomocna i może się im teraz przydać. Wiem, że oni na pewno dobrze wybierali.