Część artykułu pochodząca z czasopisma Psychologia w praktyce (nr 29, wrzesień 2021), który jest dostępny w całości na stronie: https://psychologiawpraktyce.pl/artykul/wykorzystanie-terapii-ericksonowskiej-w-pracy-z-pacjentka-onkologiczna-w-ciezkim-stanie.
Wpływem psychiki na ciało i zależnością układu nerwowego oraz odpornościowego od stanu psychicznego dzisiaj zajmuje się psychoneuroimmunologia (Ader, Cohen, Felter, 1995), a medycyna sama w sobie od początku swojego istnienia. „Jest wielkim błędem naszego czasu, że lekarze oddzielają duszę od ciała” – twierdził Hipokrates. Dwa i pół tysiąca lat później zaczynamy to naprawiać i obecność psychoterapeuty w zespole medycznym, choć powoli, jednak coraz częściej staje się standardem. Te dwa nurty troski o zdrowie człowieka tym są skuteczniejsze, w im lepszym są porozumieniu.
Psychoterapia ericksonowska jest takim sposobem znajdowania dobrych rozwiązań dla poprawy funkcjonowania życia, który opiera się na zaufaniu do nieświadomej, intuicyjnej mądrości człowieka (Rosen, 1997). Język komunikacji jest tu szczególnym narzędziem zmiany. Sposób rozmawiania, wypowiadania sugestii terapeutycznych ma duże znaczenie. Milton H. Erickson, ojciec tej metody leczenia, snuł opowieści terapeutyczne, które miały wprowadzić pacjenta w klimat zmiany. Roztaczał przed słuchaczem możliwości, z których ten korzystał tak, jak chciał, jak mógł i jak potrzebował. Erickson nigdy nie wątpił, że wybór pacjenta jest najlepszym, jakiego może dokonać teraz. Jego zadaniem nie była pomoc choremu w zrozumieniu przeszłości ani sensu swoich wcześniejszych wyborów (choć czasem tak się działo), ale zainicjowanie zmiany. Zmiany możliwej do przeprowadzenia w teraźniejszości (wprowadzonej małymi krokami), sięgającej do dawnych doświadczeń (pożytkując zasoby), by móc mieć tak dobry czas przed sobą, jaki jest możliwy (koncentrując się na przyszłości) (Klajs, 2017).
Zmiana jest właśnie tym, czego bardzo potrzeba pacjentom chorującym onkologicznie. Potrzebują przestać czuć ból, odzyskać nadzieję na zdrowie i nabrać sił na lepsze życie. Potrzebują wyzdrowieć i żyć. Z powodu swojej skuteczności, osiąganej w stosunkowo szybkim czasie, terapia ericksonowska ma wiele do zaoferowania w szpitalu onkologicznym. Zwłaszcza że transowy język interwencji terapeutycznych wykorzystuje hipnozę, będącą stanem, w którym cierpiący pacjenci znajdują ulgę i tym chętniej podejmują współpracę, wyraźnie czując skuteczność procesu psychoterapii (Erickson, Rossi, 2014). Osoba będąca w trakcie hipnozy jest odprężona i z większą łatwością reaguje na sugestie, które zbliżają ją do znalezienia skutecznego rozwiązania dla swoich dolegliwości. Przedstawiony fragment terapii pacjentki i wzmacnianie jej zdrowienia zaprezentuje zastosowanie niektórych narzędzi terapii ericksonowskiej.
BOHATERKA, KTÓRA NIE CHCE POTRZEBOWAĆ
Pani Joanna trafiła na oddział chirurgii onkologicznej z powodu ponownego krwawienia w przebiegu leczenia mięsaka Ewinga mięśnia biodrowego. Tę poważną diagnozę usłyszała trzy lata wcześniej, w wieku 32 lat. Cały dotychczasowy przebieg leczenia przysporzył jej wielu cierpień, osłabił i zmienił sposób postrzegania siebie i świata. Przeszła wiele konsultacji, długi proces diagnozy oraz cykle chemioterapii. Od dłuższego czasu była konfrontowana ze złymi wiadomościami – radioterapia nie była tak skuteczna, jak oczekiwano, pojawiła się przetoka, która zaczęła ropieć, następowały zagrażające życiu masywne krwotoki. Nie ma przestrzeni w tym miejscu, by opisywać całą historię jej leczenia. Chcę przedstawić ten fragment hospitalizacji, w którym towarzyszyłam jej jako psychoterapeutka.
Zostałam poproszona o konsultację, kiedy pacjentka była po drugiej reoperacji i wiadomo było, że jej pobyt na oddziale będzie długi i może być obarczony ryzykiem komplikacji. Zaawansowanie choroby było tak duże, że trudno było oszacować szanse na skuteczność leczenia. Zakres operacji był duży, niezbędne okazało się wyłonienie stomii, wycięto jej mięsień biodrowo-lędźwiowy z guzem, a rana trudno się goiła. Chora nie miała wcześniej dobrego doświadczenia kontaktu z psychologiem i nie wiedziała, jak taki kontakt może jej pomóc.
Początkowo podchodziła ostrożnie do rozmowy terapeutycznej. Mówiła, że jest za słaba, że jakoś sobie radzi, że niczego nie potrzebuje. Szanowałam jej odmowę danego dnia, a kolejnego przychodziłam sprawdzić, czy zmieniła zdanie. Jej cierpienie rosło i kiedy usłyszała o możliwości uzyskania ulgi i zwiększeniu wpływu na swoje samopoczucie, zaciekawiła się tym na tyle, by rozpocząć współpracę. Ta decyzja okazała się trafna, bo czekała ją poważna batalia o życie i każdy rodzaj wsparcia był jej potrzebny. Z powodu nawracających krwotoków była sześciokrotnie operowana w trybie pilnym i spędziła długie tygodnie na oddziale intensywnej terapii i oddziale chirurgicznym – najdłuższy pobyt wynosił czterdzieści dziewięć dni.
TRENING WE WZMACNIANIU NADZIEI
Lekarz prowadzący, bardzo zaangażowany w leczenie chirurg, zgodził się wzmacniać proces terapii przez świadomie kierowane komunikaty do chorej. Dotychczas każda kolejna wiadomość od lekarzy wiązała się z informacją o kolejnym powikłaniu i wydłużeniu procesu leczenia. To osłabiało nadzieję pacjentki, wzmagało jej apatię i zniechęcało do współpracy. Zaczęła odmawiać jedzenia, codziennych aktywności, kontaktu z rodziną, rozwijała się u niej depresyjna ocena rzeczywistości, wzmagał lęk i poczucie porażki. Poprosiłam jej lekarza, by każdego dnia mówił jej jedną rzecz, która jest dobrą wiadomością o jej stanie. Instrukcja była pozornie prosta – codziennie pani Joanna miała usłyszeć jedną dobrą (i prawdziwą!) wiadomość na temat swojego zdrowia.
To nie było łatwe zadanie, zwłaszcza w dniach, w których następowały poważne kryzysy. W chorobie koncentrujemy się na deficytach – objawach, ograniczeniach, cierpieniu… Zadaniem zespołu leczącego jest dostrzeganie tych zasobów, objawów zdrowia czy możliwości, których pacjent nie ma siły zobaczyć. Z czasem jej doktor nabierał coraz większej łatwości w znajdowaniu dobrych wiadomości, pomimo jej ciężkiego stanu, mówiąc jej: że spadają parametry zapalne, że poziom hemoglobiny wzrasta, że ropienie ran się zmniejsza, że temperatura nie rośnie. Dzięki temu, że pacjentka czekała na dobre wieści i codziennie jakąś dostawała, udało się jej utrzymać taki poziom nadziei, by nie poddać się rozpaczy i nie przestać walczyć o życie.
Jednak kolejnym kryzysom zdrowotnym pacjentki towarzyszyły wątpliwości lekarza w skuteczność tych działań. „Jaki to może mieć sens, skoro rano mówię chorej, jak poprawia się jej stan, a w południe ona trafia z kolejnym krwawieniem na stół operacyjny?” – pytał doktor. „A jak wzmacnianie nadziei może jej szkodzić?” – z kolei pytałam ja. Nikt nie wiedział, jak potoczą się losy chorej. Wiadomo było, że poddać się zawsze zdąży, a póki lekarze walczą o jej życie, wzmacnianie jej nadziei może tylko pomagać. Kiedy człowiek walczy o przetrwanie, nie można mówić o fałszywej nadziei. Za to ci, którzy poddają się fałszywej beznadziei, rezygnują zbyt wcześnie i odbierają sobie szansę, by sprawdzić, co się stanie, jeśli wytrwają. Nadzieja nie daje gwarancji sukcesu, a jest tylko otwarciem się na możliwości, których się nie dostrzeże, popadając w rozpacz (Simonton, Matthews-Simonton, Creighton, 1993).
ZASOBY POTRZEBNE OD ZARAZ
W ericksonowskim postrzeganiu człowieka uwaga koncentruje się na jego zasobach. Zasobem jest to, co wspiera, daje oparcie, buduje siłę. Może nim więc być wszystko: poczucie humoru, inteligencja, bliskie osoby, dobra praca, zajmująca pasja, a także porażki (z których wyciągnięto wnioski) i straty (które się opłakało i doświadczyło się, że życie płynie dalej). Czasem wystarczy oparcie na jednym zasobie, by zacząć odbudowywać utracone zdrowie i nową siłę oraz by znaleźć kolejne punkty podparcia (Haley, 2018). Tak było w krytycznych momentach leczenia pani Joanny.
Wsparcie lekarza, który miał znajdować jeden zasób w jej stanie zdrowia, było pierwszym krokiem do dalszej pracy nad znajdowaniem siły do wychodzenia z kryzysów. Kolejne kroki robiła w psychoterapii. Jej siłą była rozwijająca się otwartość i gotowość do przyjęcia pomocy, chęć współpracy, stopniowo ćwiczona umiejętność pogłębiania stanu transu dla przebywania w swoim wewnętrznym, bezpiecznym miejscu w najtrudniejszych momentach leczenia i oszczędzania energii do dalszego leczenia. Przeszła kilka poważnych operacji, które ją osłabiły. Jednak fakt, że je przeżyła, był jej zasobem. Ponadto miała wytrwałe wsparcie od rodziny i przyjaciół, którzy na nią czekali.
Kontaktowanie się z jej potencjałem było wzmacniane podczas całej terapii. Stopniowo odkrywała nowe źródła, z których mogła czerpać energię – wspomnienia wcześniejszych sukcesów, umiejętność zjednywania sobie ludzi, pracowitość, samodzielność… Wszystko to, co przypominało jej, że kryzysy są wyzwaniami, z którymi sobie radzi. Do swojej choroby też tak zaczęła podchodzić.
KROKI DROBNE I DROBNIEJSZE
Kiedy pani Joanna, bardzo zmęczona kolejnym pobytem na oddziale intensywnej terapii, wróciła na salę ogólną, miała stopniowo uczyć się na nowo samodzielności. Jej stan się stabilizował, zagrożenie życia mijało. Na tym etapie wyzwaniem było wszystko, co do tej pory pozostawało oczywiste – siadanie, wstawanie, pierwsze kroki, korzystanie z toalety. Lęk przed śmiercią stopniowo ustępował, a jego miejsce zajął lęk przed życiem po powrocie do domu.
Pacjentka bała się, że nie da rady samodzielnie funkcjonować i będzie uzależniona od rodziców. Była im wdzięczna za wsparcie w chorobie, ale przed zachorowaniem wyprowadziła się do własnego mieszkania i podjęła atrakcyjną pracę. Utrata tych możliwości do samostanowienia byłaby dla niej ciosem. Dla dobrego życia potrzebowała być niezależna. Radość z przeżycia jest wielka, ale też krótkotrwała. Po niej następuje chęć dobrego życia, tak pełnowartościowego, jak to możliwe. Na jakość życia (dobrostan) wpływa między innymi zdolność do samodzielnego zaspokajania swoich potrzeb (Tatarkiewicz, 1979). Tym, co oprócz wyczerpania osłabiało pacjentkę, był ból w operowanym miejscu. Ból był wzmacniany przez poczucie cierpienia i początkową interwencją terapeutyczną było oddzielenie tych przeżyć od siebie.
W trakcie rozmów terapeutycznych poruszałam te kwestie, które wiązały się z obawami o przyszłość, zostawiając je przyszłości, i koncentrowałam uwagę pacjentki na tym, co ważne teraz. Pierwszą potrzebą było móc swobodnie się poruszać. Żeby to się udało, ból musiał być mniejszy. W trakcie sesji terapii stosowałam dla tego celu hipnozę ericksonowską – rodzaj konwersacji pogłębiający uczucie rozluźnienia i wzmacniający poczucie wpływu na percepcję doświadczeń z ciała, który pomagał pacjentce czuć się lepiej.
HIPNOZA
Stosowana od wieków w leczeniu i początkowo głównie w anestezji (Hammond, 2008), hipnoza nadal ma szerokie zastosowanie również dziś. Badania wskazują na skuteczność jej zastosowania w leczeniu bólu różnego pochodzenia (Thomson i in., 2019). Kiedy ból był mniejszy, pani Joanna mogła skuteczniej współpracować z fizjoterapeutką i coraz skuteczniej zwiększać swoją mobilność. Krok po kroku odzyskiwała dawną sprawność. Interwencje hipnotyczne nie były odrębnymi sesjami terapii, tylko częścią rozmowy, która w tym momencie zmieniała się w dialog transowy.
Hipnoza ericksonowska opiera się na relacji i angażuje pacjenta w proces zachodzących w nim zmian. Kiedy pracowałyśmy nad bólem operowanego miejsca, prowadziłam pacjentkę do stanu rozluźnienia, które ona, koncentrując się na swoim oddechu, pogłębiała tak bardzo, jak chciała. Następnie pozwalała sobie obejmować tym stanem odprężenia całe ciało, szczególnie koncentrując się na cierpiącym miejscu. Sposób przywoływania uczucia ulgi był intuicyjny – czasem chora przywoływała uczucie zamrażania i przyjemnego odrętwienia, czasem ciężkiego okładu wnikającego do wewnątrz ciała i wzmacniającego od wewnątrz. Uczucie to utrzymywało się również po wyjściu z transu i przynosiło znaczną ulgę w bólu, umożliwiając powrót do sprawności. Indukcje hipnotyczne były także wykorzystywane do ćwiczenia skutecznego zasypiania, panowania nad narastającym lękiem i wzmacniania zdolności ciała do zdrowienia (umacniania układu odpornościowego, efektywnego odpoczywania, skutecznego wykorzystania składników odżywczych do regeneracji itd.).
INDUKCJE HIPNOTYCZNE
Indukcje w hipnozie ericksonowskiej, jak cała terapia, są konstruowane na miarę potrzeb pacjenta i sytuacji, w jakiej się znajduje. Pani Joanna początkowo podążała za moim głosem, a następnie pozostawała w stanie transu tak długo, jak potrzebowała. Przez doświadczanie uczyła się tego stanu oraz tego, by móc go przywołać także po sesji. Jedną z takich sytuacji był czas, kiedy leżała na sali intensywnej terapii, w dużym niepokoju, po kolejnym krwotoku. Mówiłam jej: „Już po operacji. Minął stan zagrożenia życia. Żyje pani i ma na to dowód, kiedy czuje pani, jak klatka piersiowa unosi się i opada…, oddech za oddechem…, w rytmie, jakiego teraz potrzeba, by z każdym kolejnym oddechem czuć większe rozluźnienie i spokój… i to jak każdy następny oddech prowadzi panią do kolejnego momentu życia… i następnego…, i następnego… Spokojnie i bezpiecznie. Coraz dalej od napięcia i coraz bliżej rozluźnienia… A obserwując ten oddech, może pani słyszeć wszystkie dźwięki dookoła – bulgotanie wody w butli z tlenem – podobne do dźwięku źródła z bajek o wodzie życia… i ten przyjemny dźwięk łączy się z miarowym pikaniem monitora nad pani głową… i innymi dźwiękami, które układają się w melodię pieśni o tym, że to bezpieczne miejsce… na odpoczynek po długim wysiłku, miejsce do regeneracji, miejsce, gdzie wszystkie otaczające dźwięki, barwy, światło, zapachy… są strażnikami pani spokoju… Może się pani zanurzać w tym doświadczeniu coraz bardziej i bardziej. Pozwalając, by spokój obejmował pani oddech, pani myśli, pani emocje… coraz bardziej i bardziej… tak jak pani tego potrzebuje teraz…”. Dzięki temu, że widziałam pomiar parametrów życiowych, mogłam obserwować na monitorze, jak wyrównują się ciśnienie, tętno lub poprawia saturacja, kiedy pacjentka pozwalała sobie podążać za swoim oddechem.
Dalsza część na https://psychologiawpraktyce.pl/artykul/wykorzystanie-terapii-ericksonowskiej-w-pracy-z-pacjentka-onkologiczna-w-ciezkim-stanie.